Oglądaliście kiedyś taki film jak “Yesterday”? Był tam taki wątek, w którym w alternatywnej rzeczywistości w jakiej znalazł się Jack – główny bohater filmu – nie istniało kilka podstawowych, wręcz ikonicznych rzeczy, takich jak papierosy, Coca-Cola czy… muzyka The Beatles.  

W naszej rzeczywistości zabrakło ostatnio – na szczęście tylko na 6 godzin – Facebooka, Instagrama Messengera. Zastanawialiście się jednak, co by było, gdyby zabrakło ich… NA ZAWSZE?

Przyznajcie się, kogo przebiegł właśnie zimny dreszcz? W dzisiejszych czasach ciężko sobie wyobrazić nie-istnienie Facebooka i podległych jemu aplikacji. Rzecz jasna, istniała niegdyś rzeczywistość bez fejsa (pisaliśmy nawet o niej nie tak dawno przy okazji omawiania dawnych i niekiedy zapomnianych serwisów social mediowych), ale aktualnie wydaje się, że było to mniej-więcej w tym samym czasie, gdy nie było elektryczności a jedyne co latało nad naszymi głowami, to pterodaktyle. Zastanówmy się jednak: jeśli faktycznie Facebooka miałoby zabraknąć, gdzie podziałyby się miliardy userów, które stanowią w danym momencie ogromną, globalną społeczność?

Załóżmy, że darujemy sobie opowieści o powrocie do jaskini a skupimy się na bardziej realnych scenariuszach. 

Pierwsze co przychodzi do głowy – Twitter.  

Moment. Twitter? Serio? 

Mechanizmy i podstawowe założenia Twittera różnią się dość znacznie od tych które znamy z serwisów Marka Zuckerberga. Twitter służy przede wszystkim do przekazywania prostych, zwięzłych informacji tekstowych, nie posiada tak rozbudowanego systemu udostępnień filmów czy obrazów, jest również znacznie prostszym narzędziem, jeśli chodzi o sferę biznesową i reklamową.  

Wydaje się również, że obecna tam społeczność, mogłaby nie zaakceptować napływu nowych osób, które chciałyby używać Twittera jako substytut Facebooka i Instagrama, mając przy tym “zakodowane” znacznie inne standardy. Poczciwy “ćwierkacz” jako chwilowe, zastępcze źródło feedu sprawdził się nie najgorzej, jednak na dłuższą metę ciężko wyobrazić go sobie jako Facebooka 2.0.

Spory wzrost logowań i rejestracji nowych kont podczas sześciogodzinnego downu narzędzi Facebooka zanotował rosyjski VK, który od jakiegoś czasu otworzył się na społeczność spoza granic państw rosyjskojęzycznych.  

VK, zwany przez wielu “rosyjskim fejsbukiem” to faktycznie dość funkcjonalne narzędzie i alternatywa naszym zdaniem dość sensowna. Serwis posiada w zasadzie te same główne funkcje co i Facebook, od postów relacji, poprzez zaawansowane opcje udostępniania aż po direct messaging i rozwiązania biznesowe.  Tak samo jak na bardziej znanym portalu, swoje miejsce znajdują tu użytkownicy indywidualni jak i firmy, artyści czy inicjatywy społeczne.  

Rosyjskie media po poniedziałkowych wydarzeniach podchwyciły temat, mówiąc, że każdy kolejny globalny breakdown amerykańskiego kolosa, otwiera furtkę dla VK i pozwala mu rosnąć w siłę na skalę międzynarodową

Potencjalne problemy? Polityka. Od 2014 roku właścicielami portalu są Aliszer Usmanow i Ihor Sieczin, zaufani współpracownicy Władimira Putina. Ta wiedza dla wielu jest na tyle wystarczająca, aby cofnąć rękę przed wpisaniem swoich danych podczas rejestracji. No powiedzcie sami, wyobrażacie sobie miliony amerykanów postujących na rosyjskiej społecznościówce? 

Ano właśnie, my też nie bardzo. 
 

Wiadomą rzeczą jest, że świat w obliczach kryzysu, często sięga do rozwiązań z przeszłości. Czy możliwym scenariuszem jest więc powrót do portali typu MySpace

Przypomnijmy, “Moja Przestrzeń” wciąż istnieje, lecz od lat boryka się ze swoimi problemami. Dość powiedzieć, że niegdyś popularny serwis jawi się aktualnie w świadomości Internautów jako swego rodzaju Brzydkie Kaczątko – portal, który istnieje, ale nie do końca wiadomo w jakim celu i co może swoim użytkownikom zaoferować. 

Będąc całkowicie szczerymi, nie wydaje nam się, aby MySpace był jakąkolwiek alternatywą wobec kolejnego Facebookowego krachu. Bez gruntownej przebudowy i bardziej sprecyzowanego targetu, pozostanie on na marginesie Social-Mediowej historii, nawet w obliczu globalnego cyber-kryzysu

Zobacz też: 5 najciekawszych serwisów social mediowych dla muzycznych freaków

Jest jeszcze jeden scenariusz, który należałoby wziąć pod uwagę. Zakładając, że przez Internet przeleci gigantyczna, cyfrowa asteroida, która zetrze w binarny pył portal Marka Zuckerberga a wszelkie inne dostępne opcje nie będą w stanie zaoferować osieroconym użytkownikom ratunku, jasnym jest, że ktoś w końcu postanowiłby stworzyć… COŚ NOWEGO. 

W teorii, nie byłoby to trudne, bo wszelkie założenia są przecież powszechnie znane, różnorakie opcje mamy jak na tacy i w zasadzie wystarczyłoby tylko połączyć kropki w całość. Brzmi prosto. Aż zbyt prosto.  

Facebook istnieje od 2004 roku, czyli już ponad 17 lat. To mozolnie tworzone narzędzie, które było systematycznie rozbudowywane i udoskonalane, nierzadko w oparciu o szczegółowe raporty i analizy a także o feedback pochodzący od użytkowników. Wychodzi więc na to, że postawić od nowa social mediowego kolosa, wcale nie jest tak łatwo, mimo całej dostępnej aktualnie wiedzy.  

Zobacz jeszcze: 5 powodów, dlaczego warto mieć swoją stronę internetową

Zewsząd słychać głosy, że bez fejsa da się żyć. W czym więc problem?  

Wszystkie powyższe pomysły i rozwiązania zakładają model istnienia substytutu Facebooka, Instagrama i Messengera. Należy jednak pamiętać, że jeszcze nie tak dawno temu, świat istniał bez mediów społecznościowych i radził sobie nie najgorzej. Problem w tym, że ciężko odnieść sytuację sprzed 20 lat do sytuacji obecnej, bo każdą rzeczywistość, jakby nie patrzeć, warunkuje postęp technologiczny. Nasze społeczeństwo obecnie znajduje się na etapie rozwoju cyfryzacji i przenoszeniu wielu aspektów życia codziennego do świata wirtualnego. Idąc tym tokiem rozumowania, powrót do zwyczajów sprzed 20 lat w teraźniejszym świecie, wydaje się być bardziej czymś na kształt romantycznego uniesienia niż realną opcją. 

Przykro nam, ale ktoś musiał Wam to powiedzieć.

Wszystkie powyższe rozważania możemy, póki co, zakwalifikować do gatunku science-fiction.

Facebook, Instagram i Messenger żyją i mają się dobrze, a ich chwilowa niedyspozycja okazała się jedynie niegroźnym katarkiem niż faktyczną chorobą prowadzącą do dalszych dysfunkcji. O poniedziałkowym breakdownie możemy więc albo zapomnieć, albo potraktować go jako ostrzeżenie i lekcję na przyszłość. Wybór należy do nas. 

Treść i grafika: Brick Media

ZOSTAW KOMENTARZ